piątek, 28 lutego 2014

Znowuż to samo...

A jednak to, jacy jesteśmy, mając szesnaście lat, zostaje w nas na zawsze. Przyglądnęłam się koleżankom, których los jakoś nas ze sobą zbliżał albo oddalał... Te porządne, stroniące w ogólniaku od nieporządnych przygód, mają dobrze wychowane dzieci, spokojnego i kochającego męża, dom i poukładane życie. Szukające przygód w zborach, pielgrzymkach, koncertach i kreujące się na tajemnicze i skomplikowane - kreują swe życie na niepolskich ścieżkach nowoczesnego buddyzmu wśród setek znajomych na facebooku, sycąc oko podglądaczy podrabianymi pfotoszopem zbliżeniami ukojonej doznaniami twarzy. A te, co nigdy głosu ani twarzy nie miały, tracą je w każdej zdobytej sekundzie istnienia wpasowując się w nieswoje tło nijakich zdarzeń...
Pamiętam siebie w wieku szesnastu lat...

Nie rozumiem, dlaczego ciągle mam problem z poczuciem tego, kim jestem. Dlaczego ciągle niczego nie wiem, nie czuję, nie potrafię siebie określić, zachować jakieś ramy, stworzyć swój profil. Chłodne poczucie pustki, nijakości i bezistnienia. Mówienie wymaga fizycznego wysiłku. Nagromadzone przez lata zachowania podsuwają się same w odpowiednich momentach, sprawiając wrażenie funkcjonowania. Życie dookoła się toczy. Moje, zawieszone między kolejnymi dniami, ani stoi, ani leży, może czasem popycha się jak wózek z uzbieranymi na cudzych śmietnikach rzeczami.

Próbuję zmotywować się zobowiązaniami, ale nie czuję ich sensu i potrzeby. Wiem, że mogę wyjść, zamknąć drzwi, nie myśląc o tym, co zostawiam z tyłu, bo świat bez mojego ruchu się nie zawali, będzie trwał dalej w swym pośpiechu i głupotach.

Nic ze mnie wynika. Wszystko, czego się podejmuję, przychodzi z zewnątrz. Patrzę na S. i boję się, że jest skazany na taką samą porażkę jak jego najbliżsi. Jakbyśmy mieli w genach coś, co nie pozwala nam żyć dobrym życiem i być z siebie zadowolonym, mimo ciągle podejmowanych prób wyrwania się z tego przekleństwa...     

Nie rozumiem, dlaczego nie umiem z sobą żyć.
Jak to się robi?
I jak odpowiada się na pytanie "po co"?


   

5 komentarzy:

  1. Po co? Dziś odpowiadam:
    po to, by drobnymi krokami wychodzić radość, spokój, uśmiech najbliższych.
    Kiedyś tego nie wiedziałam i zadawałam to samo pytanie.
    Kiedyś ktoś mi szepnął:przestań się bać-zacznij żyć. Wtedy pokiwałam z politowaniem głową. Dziś mu przyznaję rację.
    Metoda małych kroczków sprawdza się:))
    Powodzenia Navijko:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Winna i słodka.
    Myślisz, że to banie się?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie tak to działało: bałam się: co będzie potem? jak będzie? czy sobie poradzę? czy nam się uda?...każdy znak pytania podyktowany był strachem.

      Usuń
  3. Nie boję się. To raczej brak łączności. Emocjonalna próżnia. I niewiara w wypowiadane słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcesz tak czekać? Kolejne lata? A może trzeba głośno o tym porozmawiać z S.,,,o tym co czujesz...

      Usuń