wtorek, 23 lipca 2013

Pewnego lata (Summer Hours, 2008)


   Pewnego lata trójka dorosłego rodzeństwa, których drogi życiowe już dawno się rozeszły, dostanie w spadku rodzinną posiadłość z hołubionymi przez matkę dziełami sztuki. Zamykanie drzwi do przeszłości zajmie im godzinę i 54 minuty, czyli tyle, ile trwa film, rozgrywający się we współczesnej Francji, choć równie dobrze mógłby dziać się w każdym innym zakątku świata.  

    Pewnego lata, może takiego jak w tym roku, zostawicie za sobą wszystko, co było wam drogie: przyjaciół, rodzinę, pamiątki zbierane latami, wspomnienia i troski. Odchodząc, oferujecie najbliższym wolność wyboru wobec cennych dla was przedmiotów i domu, w którym każdy zakątek walczy o pamięć. Choć powiecie to raczej z drżącą w głosie przekorą, zbyt pewną siebie i niewymagającą składania obietnic, będziecie mieć nadzieję, że ci, co zostają, obejdą się z nią łaskawie. I, na szczęście, nie będziecie mieć okazji (bo trudno by to było nazwać szansą) zobaczyć, z jaką łatwością życie rozprawi się z tym, czego nie chcielibyście stracić.




Zastanawiam się nad nim już drugi dzień. Akcja toczy się w kilku raptem wnętrzach między dialogami tych samych osób.Niby nie ma wielkich dramatów, a jednak coś w tym filmie jest takiego, że nie mogę przestać o nim myśleć. Patrzę na jedyną pamiątkę po dziadkach od strony taty i, jak zawsze w takiej chwili, ubolewam nad szybką utratą rodzinnego domu przez tę część rodziny, nad niemocą przywrócenia rozwalonych ścian, gwoździ obitych już tylko mchem, zbutwiałych desek z podłogi dużego pokoju... Jak łatwo poszło pozbycie się dziedzictwa, bez oglądania się do tyłu, byle do przodu, wygodniej i lepiej. 

Jestem znużona tęsknotą, bo nic z niej nie wynika. Wiem, że tamten czas i miejsce już nigdy nie wróci, a mimo to nachodzi mnie chęć powrotu. Do jabłonki z przyczepioną sznurkowa huśtawką, do dziadkowego krzesła, na którym mieściły się dwie osoby, do chłodnej komórki ze słoikami wiśniowego kompotu i smalcem w gliniankach, do świńskiej wagi i pokiereszowanych przez korniki poniemieckich kredensów ze skrzypiącymi drzwiczkami, do ulęgałek spadających z nieba gruszkowego drzewa i zimnej wody ze studni, i gównianego błota z kurnika, i zapachu siekanej pokrzywy, i do szafki pełnej chustek zmarłej babci. Do pokojów z wielkim progiem, do przestrzeni pól i lasów.
Do Nikąd

4 komentarze:

  1. Ależ ładnie opisałas tęsknotę za tym, co odeszło...

    OdpowiedzUsuń
  2. Słodka... ileż jeszcze tego we mnie siedzi... Myślisz, że pisanie może upuścić choć trochę?

    OdpowiedzUsuń
  3. do Tam, tak bym raczej powiedziała. Tam gdzie zatrzymany czas kusi swoją nieruchomością mimo, że wszystko od Tamtąd pędzi do Nikąd. czasami przenosi mnie Tam czy tego chcę czy nie - nie kwestionuję tych powrotów - dzisiaj myjąc mydłem moje tenisówki znalazłam się w "pudrowo-mydlanej" łazience mojej nieżyjącej babci, wystarczył sam zapach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gwiezdna... jak Ty to pięknie powiedziałaś "kusi swoją nieruchomością, mimo że od Tamtąd pędzi do Nikąd...

      Usuń